
Ostatni dzień londyńskich atrakcji
Dnia 24 maja bieżącego roku nasza klasa 2a Publicznego Gimnazjum nr 13 wraz z kilkoma uczniami z innych klas przeżyła ostatnią z licznych oraz pełnych wrażeń przygód. Nikt z pewnością nie zapomni tej daty, gdyż całe zwiedzanie Londynu było najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem przez wszystkich. Zarówno uczniowie jak i nauczyciele nie mogli spać zeszłej nocy. Wcale nie doskwierał nam jakikolwiek ból, czy to stóp, czy kręgosłupa - emocje bowiem wzięły za wygraną. W końcu Londyn jest brytyjską metropolią, która spełnia nawet najskrytsze marzenia.
Z pozoru zwykły dzień zaczyna się od stałego rytuału: pobudka o 6.45, szybka poranna toaleta, śniadanie o 7.15 i wyjazd na zbiórkę pod umówione miejsce. Jednakże cała różnica polega na tym, iż ten oto dzień jest ostatnim dniem naszej pięciodniowej wycieczki. Dlatego wkoło pełno uścisków oraz pożegnań. Jednak każdy ma nadzieję niedługiego powrotu. Po włożeniu bagaży do autokaru, zaczynamy kierować się w stronę kolejki. Mimo iż przed nami setki kilometrów do domu, to nie obędzie się bez wcześniejszego zwiedzania. Szkoda tylko, że pogoda nie dopisuje - 6 stopni Celsjusza, przeszywający wiatr i deszcz. Najchętniej nie wychodziłoby się na zewnątrz. Aczkolwiek nie można zbyt wiele oczekiwać od Londynu.
Po pewnym czasie dotarliśmy szczęśliwie kolejką do celu. Przed nami stoi już ogromne koło obserwacyjne London Eye - najbardziej fascynująca oraz kosztowna londyńska atrakcja. Na sam jej widok każdy ma motyle w brzuchu. Zanim wejdziemy na London Eye, czeka nas jeszcze tylko krótki seans w kinie 4D. Jest bosko, ponieważ na własnej skórze możemy doświadczyć tego wszystkiego, co dzieje się na ekranie, lecz dopiero teraz zacznie się coś jeszcze bardziej niesamowitego. Cała podróż okiem obserwacyjnym trwa jedynie ok. 30 minut. Moim zdaniem to za mało, aby móc nacieszyć się widokiem panoramy ogromniej metropolii londyńskiej, która z dużej wysokości jest niezwykle wyrazista. Ja osobiście czuję się jak ptak. Ta wolność i świadomość nieograniczoności naprawdę potrafią wznieść w przestworza.
Po skończonej przyjemności na London Eye, zaczynamy spacer po London Bridge. Wkoło tłumy ludzi mimo coraz gorszej pogody. Kiedy dotarliśmy do portu, okazało się, że nasz stateczek zjawi się dopiero za ok. 40 minut. Ci, którzy zgłodnieli, mogli zafundować sobie prawdziwego londyńskiego naleśnika na gorąco – słodkiego lub słonego, w zależności od upodobań. Jednakże nasz wiecznie niepohamowany apetyt staje się przyczyną spóźnienia na rejs po Tamizie. Szczęśliwie zjawił się następny wycieczkowiec. On nie okazuje się być już tak luksusowy jak ten poprzedni, gdyż trzeba siedzieć wyłącznie na zewnątrz pokładu, choć nieźle wieje, pada oraz ogółem panuje potworne zimno, lecz piękno mijanych zabytków łagodzi całość niewygód.
Kolejnym punktem planu jest The Tower of London. Gdyby nie fakt, iż każdy przemókł, a także zmarzł, entuzjazm z pewnością byłby większy. Pragniemy tylko szybko zobaczyć co trzeba i skierować się w stronę autokaru. Dlatego dość sprawnie obchodzimy budynek z królewską biżuterią (Royal Jewels). To niepojęte, ile tam znajduje się złota, srebra oraz kamieni szlachetnych. Następnie krótka przerwa na fisch&chips – najpopularniejszy londyński fast food. Nareszcie samo centrum Londynu mamy za sobą, koniec już z przesadnym tłokiem i ciasnotą.
Teraz czeka nas jedynie Greenwich Park. Byliśmy tam już pierwszego dnia naszego pobytu w Londynie, ale tylko na chwilę. Mimo to jak najszybciej przemieszczamy się chodnikiem w dół, zatrzymując się wyłącznie w National Maritime Museum oraz obok Royal Observatory Greenwich z największym teleskopem. Zieleń współgrająca z nowoczesną technologią – coś po prostu cudownego. Ponieważ Greenwich Park był ostatnim miejscem do zwiedzenia, pozostało odnaleźć autokar. Wewnątrz pojazdu każdy nareszcie odetchnął z ulgą. Można w końcu zdjąć z siebie przemoczone kurtki oraz buty. Naszym obecnym celem stała się Polska. W miarę szybko docieramy na prom, dalej Francja, Belgia, Holandia, Niemcy i wreszcie nasza rodzima ojczyzna.
Niezbyt komfortowa podróż dość sprawnie mija. Pomimo licznych problemów żołądkowych, jesteśmy ogromnie spełnieni. Moc atrakcji oraz przygód towarzyszyły nam cały czas, człowiek był w ruchu od rana do wieczora. Nasze londyńskie rodziny również okazały się bardzo miłe i życzliwe, choć trochę mało otwarte na ludzi z zewnątrz. Jednakże liczy się fakt, iż mieliśmy okazję utożsamić się z brytyjską kulturą. W ten sposób obaliliśmy stereotypy i sami możemy od teraz budować własne wiarygodne opinie o życiu w Londynie. Szkoda tylko, że plan nie został ułożony bardziej elastycznie ze względu na kapryśne warunki pogodowe. Aczkolwiek, nikt nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć w 100%. Dlatego też pragnę tu jeszcze z pewnością kiedyś powrócić, ponieważ Londyn jest tego wart.